Świadectwo
Ks. kan. dr Tadeusza Kozłowskiego
​​​​

oficjała Sądu Biskupiego Płockiego,
penitencjarza Kapituły Katedralnej Płockiej,
profesora w Wyższym Seminarium
Duchownym w Płocku,
wygłoszone podczas majowego spotkania
w cyklu: Świadkowie Miłosierdzia.


– Leszek Skierski: Czy łatwo być świadkiem Bożego Miłosierdzia, praktykować miłosierdzie w życiu

Rozpocznę od okresu dzieciństwa i młodości. Przed wstąpieniem do Seminarium Duchownego niewiele słyszałem na temat kultu Bożego Miłosierdzia. To były lata sześćdziesiąte, siedemdziesiąte ubiegłego stulecia, gdzie stosunkowo niewiele się o tym mówiło. Dopiero lata seminaryjne, kiedy po raz pierwszy przeczytałem „Dzienniczek” św. Siostry Faustyny, sprawiły, że zacząłem się tym bardziej interesować. Wspólnie z kolegami traktowaliśmy zapiski Siostry Faustyny, jak jej prywatne objawienia. Kościół wtedy jeszcze nie zajął oficjalnego stanowiska w sprawie objawień.

Po święceniach kapłańskich zostałem przydzielony do pracy duszpasterskiej w Żurominie, nie wiedząc, że tam kult Bożego Miłosierdzia jest już bardzo mocno osadzony w tradycji i żywy wśród parafian. Pierwszym doświadczeniem była niedzielna Msza św., po której zawsze śpiewano jedną dziesiątkę Koronki do Bożego Miłosierdzia, w ramach dziękczynienia po przyjętej Komunii Świętej. Ta piękna tradycja, modlitwa i melodia od razu stały mi się bliskie. To wszystko dzięki osobistemu zaangażowaniu w szerzenie kultu Bożego Miłosierdzia przez ówczesnego proboszcza ks. kan. Kazimierza Żbikowskiego. Pamiętam, że bardzo cenił sobie tę modlitwę i sam „Dzienniczek”, przewidując już wtedy beatyfikację i kanonizację Siostry Faustyny Kowalskiej, w co niewiele osób jeszcze wtedy wierzyło. Pamiętam, jak często powtarzał – „Zobaczy ksiądz… ja to już pewnie tego nie doczekam, ale ksiądz na pewno pojedzie do Rzymu na kanonizację Siostry Faustyny. „Dzienniczek”, powtarzał ks. kanonik Kazimierz, to jest cudowna lektura, prawdziwe mistrzostwo duchowe. Można go w nieskończoność czytać i ciągle odkrywać Boga w  Jego Miłosierdziu”. Słuchałem tych słów starszego kapłana z uwagą, ale idea szybkiej beatyfikacji, czy kanonizacji Siostry Faustyny, jeszcze wydawała mi się bardzo daleka. Obraz Jezusa Miłosiernego wisiał w domu ks. Żbikowskiego i w kościele parafialnym, a stałą praktyką podczas Mszy św., pielgrzymek, czy nabożeństw, był śpiew Koronki do Miłosierdzia Bożego. Odnosiłem wrażenie, jak by to tam właśnie, w Żurominie, objawił się Siostrze Faustynie Jezus. Kiedyś przed wyjazdem na pielgrzymkę do Częstochowy, ksiądz Żbikowski zasugerował mi: „Pamiętajcie, jak już tam będziecie, to warto odwiedzić Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Dolinie Miłosierdzia, które prowadzą Księża Pallotyni. Byłem duchowo bardzo poruszony i dotknięty tym doświadczeniem, a w drodze powrotnej śpiewaliśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia w różnych melodiach. I tak dzięki ks. kan. Kazimierzowi Żbikowskiemu i mojej pracy wikariuszowskiej w Żurominie pogłębiłem moją duchowość kapłańską o piękne doświadczenie związane z kultem Bożego Miłosierdzia. 

Inne przeżycie, również związane z tym kultem, o czym chciałbym też w ramach tego świadectwa wspomnieć, miało miejsce wiele lat później. Tak się złożyło, że przez ponad trzydzieści lat wyjeżdżałem do pomocy duszpasterskiej do Niemiec, do Bawarii. W obecnym roku z powodu pandemii, musiałem zawiesić swój wyjazd. W Niemczech i samej Bawarii kult Bożego Miłosierdzia nie jest tak bardzo znamy, jak w innych krajach. Pamiętam, podczas jednego z moich sierpniowych wyjazdów, na koniec pobytu, podeszło do mnie dwoje starszych Państwa z prośbą, że chcieliby mi pokazać jakieś interesujące miejsce. Miała to być dla mnie jakaś niespodzianka. Pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości Hausen, słynnej z tego, że urodził się tam zasłużony niemiecki kardynał, przyjaciel Karola Wojtyły, Julius August Döpfner. Niedaleko prywatnego Muzeum Döpfnera, stoi niewielka kapliczka, zbudowana w kształcie rotundy. Kiedy tam dotarłem, oto otwierają się drzwi, a w kapliczce widać zgromadzonych około dwudziestu osób, w różnym przedziale wiekowym. Widzę na wprost duży obraz Jezusa Miłosiernego, a z prawej strony zdjęcie św. Siostry Faustyny – wszyscy w oczekiwaniu na modlitwę. Usłyszałem – „Ksiądz jest z Polski i na pewno zna Koronkę do Bożego Miłosierdzia. My tu mamy naszą niemiecką wersję. Bardzo byśmy chcieli, żeby ksiądz się z nami pomodlił.” Wspomniałem, że jestem nie tylko z Polski, ale i z Płocka, gdzie miało miejsce pierwsze objawienie Siostrze Faustynie, co zrobiło na zebranych wielkie wrażenie. Odmówiliśmy Koronkę w języku niemieckim, ale także w j. polskim, żeby wybrzmiał również ten nasz – polski sposób jej odmawiania. To było wielkie i poruszające przeżycie dla zgromadzonych w kaplicy. Dla mnie jeszcze większe, widząc tę mniejszość w narodzie niemieckim, i mając nadzieję, że i na tej ziemi kult Bożego Miłosierdzia będzie się stopniowo rozpalał. Zdarzało się, że odwiedzając w Bawarii chorych widziałem w prywatnych domach obrazki z niemieckim napisem „Jezu ufam Tobie”. Pomyślałem sobie wtedy, jak byłoby wspaniale, gdyby ta piękna modlitwa, podobnie jak Polsce, czy w innych krajach, trafiła na podatny grunt również w Niemczech. Myślę, że kaplica w Hausen, w której codziennie o godz. 15.00 odmawia się Koronkę do Bożego Miłosierdzia, jest dobrym zwiastunem tej nadziei.

Na koniec chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym doświadczeniu, związanym z kultem Bożego Miłosierdzia. W roku 1990, już po powrocie ze studiów na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, miałem szczęście być świadkiem zmagań Sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, po tym jak odzyskały dawny budynek, czyli ten, gdzie teraz się znajdujemy, po konfiskacie w 1950 roku. Warunki były bardzo trudne, wszystko zrujnowane, w powietrzu czuć było zapach spalenizny. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, ciężką pracą Siostry doprowadzały budynek do użytkowania. Często odprawiałem w kaplicy Sióstr Msze św., widziałem od samego początku nie tylko ogromne starania i wysiłki Sióstr, ale i ich wielkie zaangażowanie apostolskie, a także wiarę  pierwszych przybywających tu pielgrzymów.

I tak przez lata Boże Miłosierdzie zakorzeniało się w moim sercu, a słowa z obrazu Jezusa Miłosiernego, stały się niejako moim pierwszym i najserdeczniejszym „aktem strzelistym” do Boga. W chwilach zmęczenia słowa „Jezu ufam Tobie” najpiękniej dopełniają treść każdej modlitwy dnia.

– Leszek Skierski: Dziękujemy Księdzu Profesorowi za wygłoszone świadectwo. Tradycją stało się, że na koniec zadajemy jeszcze naszym gościom kilka pytań. Zastanawiając się nad ich treścią, pomyślałem, że nie sposób nie wspomnieć o pięknych tradycjach domu rodzinnego Księdza Profesora, przesiąkniętych polskością. Ojciec Księdza – Wacław Kozłowski, jako żołnierz wyklęty przez prawie całe swoje dorosłe życie był na cenzurowanym. To piętno prześladowania przekładało się również na piątkę jego synów. Czy trudne doświadczenia rodzinne, związane z obroną polskości, miały wpływ na późniejsze Księdza wybory życiowe? 

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Na pewno miały wpływ na powołanie kapłańskie i pójście tą drogą. Musimy pamiętać, że to Pan Bóg nami kieruje, niezależnie od środowiska z którego człowiek pochodzi, doświadczeń rodzinnych, kontekstów środowiskowych. A my tylko na to zawołanie odpowiadamy. Z pewnością cały ten bagaż doświadczeń patriotycznych mojej rodziny był pomocny w podjęciu decyzji pójścia do Seminarium Duchownego. Mój dom rodzinny, jak Pan Redaktor zauważył, przesiąknięty był polskością. Przeszłość mojego ojca bez wątpienia miała wpływ na los wszystkich jego dzieci. Było nas pięciu braci i cała piątka została powołana do odbycia służby wojskowej. Pochodzę z dziewięciorga rodzeństwa,  mam też cztery siostry. Na początku moich studiów seminaryjnych, jak  pamiętam, jeden z moich braci – bliźniak, napisał do mnie list, w którym prosił mnie o przyjazd do domu, gdyż otrzymał wezwanie do wojska. W tym czasie w seminarium obawiano się, że alumni pierwszego roku też mogą zostać wcieleni do odbycia służby wojskowej, mimo podpisanej umowy ówczesnej władzy ludowej z Episkopatem Polski, że studenci seminariów duchownych nie będą powoływani do wojska. 

– Leszek Skierski: To był rok 1975. Jest Ksiądz jednym z nielicznych księży w diecezji, którzy w okresie PRL jako klerycy zostali wcieleni do wojska. 

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: W tym czasie wszyscy z mojego rocznika wzywani byli do Wojskowej Komendy Uzupełnień po odbiór karty wcielenia, co nie oznaczało, że wszyscy będą do wojska powołani. Liczyłem się z tym, że i ja mogę być wcielony. Choć po cichu liczyłem również na to, że skoro wzięli mojego brata bliźniaka, to mnie może już nie powołają. W dniu, kiedy miały się rozstrzygnąć moje losy, praktycznie co godzinę dzwonił telefon z WKU, z sugestiami kogo wziąć do wojska, a kogo nie. Zacząłem pisać list pożegnalny do domu. W pewnej chwili zapukał do drzwi mojego pokoju kolega i przyniósł  informację, że „tylko dwóch was ostatecznie idzie, ty i Janek Peła”. Tak się złożyło, że Jan Peła, dziś proboszcz parafii w Rościszewie, miał w Marynarce Wojennej brata – wysoko postawionego oficera, który jednak nie uratował brata przed wojskiem,  a nawet możliwe, że  widział w tej służbie okazję do „wybicia” Jankowi z głowy kapłaństwa i seminarium. W konsekwencji obydwaj odbyliśmy służbę „regulaminowo”, czyli przez pełne dwa lata. 

– Leszek Skierski: Czy za decyzją wcielenia Księdza do wojska stała patriotyczna przeszłość taty?

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Wszyscy o tym wiedzieliśmy. Nikt nie miał wątpliwości, że to była kara – próba zemsty, za przeszłość mojego ojca. Praktycznie tata przez całe swoje życie był szykanowany, nawet wtedy, kiedy czasy się zmieniały. Był skazany przez władze komunistyczne i Trybunał Wojskowy za wrogą działalność przeciwko państwu polskiemu i osadzony w ciężkim więzieniu we Wronkach. Wielu tego piekła nie przeżyło. Dopiero po dwóch latach ciężkich doświadczeń, fizycznych i psychicznych torturach, wyszedł na wolność. Pamiętam, że uczestniczył w naszej wiosce w budowie remizy strażackiej, która wtedy była mieszkańcom bardzo potrzebna. Podczas uroczystego jej otwarcia wszyscy zaangażowani w jej budowę otrzymali z rąk komendanta Państwowej Straży Pożarnej imienne podziękowania, a mojego taty nawet nie wymieniono z imienia i nazwiska. Przez całe swoje dorosłe życie żył ze świadomością, że po wojnie niewola dopiero się zaczęła. To miało oczywiście wpływ na losy moje i całej naszej rodziny. Ciągle byliśmy na indeksie. Nigdy nie miałem wątpliwości, że działalność patriotyczna mojego ojca ciągnęła się za mną i moimi braćmi przez długie lata. Czasami ojciec żartobliwie powtarzał: „Zobaczysz synku, jeszcze cię w tym wojsku rozumu nauczą…”. 

– Leszek Skierski: I nauczono?

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Paradoksalnie tak. Wojsko ugruntowało moje myślenie na temat wyboru przyszłości, czyli kapłaństwa. Po samym wojsku jednak trudno było się spodziewać, że czegoś mądrego nauczy. Musimy pamiętać, że to były specjalne jednostki w Bartoszycach i Brzegu n. Odrą, które miały nas złamać, mówiąc kolokwialnie „wybić nam z głowy kapłaństwo”. Ilość powoływanych kleryków była wprost proporcjonalna do relacji między lokalną władzą, a biskupem. Jeśli gdzieś te relacje były napięte, to tak jak choćby z Krakowa, gdzie ówczesnym biskupem był Karol Wojtyła, czy podobnie z Przemyśla od biskupa Ignacego Tokarczuka, do wojska powoływane były wielkie grupy kleryków. 

– Leszek Skierski: Czy kiedykolwiek tata został zrehabilitowany, oddano mu honor?

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Długo musiał czekać na wyrok rehabilitujący. Był już w podeszłym wieku, zmęczony, obciążony wieloma chorobami. To była dla niego i całej rodziny wielka satysfakcja. Nie nadano temu faktowi wielkiego rozgłosu medialnego, ale przynajmniej pod koniec życia mógł doczekać tego, że Polska… przynajmniej w symbolicznym geście przywraca godność tym, którzy przysięgali wierność Bogu, narodowi i państwu polskiemu.

– Leszek Skierski: Zapytałem o to dlatego, bo obchodzimy właśnie rok św. Jana Pawła II, który w trudnych czasach dla Polski, drugiej połowy XX wieku, doskonale znał polskie ruchy konspiracyjne… i czerpał od nich wiedzę o sytuacji Polski. 

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Bez tej wiedzy i doskonałej znajomości polskiej historii nie byłoby w polskim papieżu tej ogromnej tęsknoty za prawdziwą wolnością i suwerennością narodu polskiego i rzeczywistą wolnością polskiego Kościoła. Karol Wojtyła, jako biskup krakowski, odwiedzał w koszarach swoich krakowskich kleryków. Pamiętam, jak bardzo nie na rękę naszym komunistycznym dowódcom, w kleryckiej jednostce wojskowej, były te jego przyjazdy do Brzegu n. Odrą. Nie przypominam też sobie, by poza Wojtyłą, jakikolwiek inny biskup odwiedzał w koszarach swoich wojskowych kleryków, w czasie ich przymusowej służby wojskowej.

– Leszek Skierski: Pełni Ksiądz zaszczytną funkcję oficjała Sądu Biskupiego Płockiego, sprawującego w imieniu Księdza Biskupa, i w jego zastępstwie, jurysdykcję biskupią w zakresie sądownictwa kościelnego w diecezji. To bardzo ciekawy temat, ale dziś, jeśli Ksiądz pozwoli, chciałbym na jedną rzecz tylko zwrócić uwagę, w kontekście wygłoszonego świadectwa – Jak należy rozumieć ludzki wymiar sprawiedliwości w połączeniu z miłosierdziem? 

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Sąd jest od tego, żeby wymierzać sprawiedliwość – w prawdzie, w przekonaniu i pewności sumienia, że dana sprawa został uczciwie rozpoznana, że rzetelnie rozpoznano stan rzeczywisty. Większość aktywności sądów biskupich koncentruje się na procesach o orzeczenie nieważności małżeństwa. Niektórym się wydaje, że skoro ludzie przeszli szereg dramatów życiowych, są po rozwodach, nie ułożyło im się życie i złożyli powództwo sądowe, to należałoby się nad nim nachylić ze współczuciem i bezzwłocznie orzec nieważność małżeństwa, bez poważnego uwzględniania właściwych przesłanek i prawdy, że rzeczywiście istniały okoliczności, które w momencie zawierania małżeństwa czyniły je nieważnym. 

– Leszek Skierski: Czyli, że zaistniał, bądź nie zaistniał  Sakrament Małżeństwa.

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Właśnie. Gdyby sąd nie brał pod uwagę tych okoliczności, czyli prawdy – sędzia i cały skład sędziowski, powołany do tego obrońca węzła, biegli, pełnomocnicy – gdyby tylko kierowano się litością i naiwnym współczuciem, to mielibyśmy do czynienia ze zwykłym i bezdusznym orzecznictwem rozwodowym. W kościele nie ma rozwodów. Nie mamy takiej władzy, żeby rozwiązać Sakrament Małżeństwa. Sądy biskupie tylko przeprowadzają procedurę, której celem jest wykazanie, że małżeństwo od samego początku nie zostało zawarte, bądź też że dalej obowiązuje. Dlatego strony i świadkowie mają obowiązek mówienia prawdy. Zobowiązuje ich do tego religijna przysięga. 

– Leszek Skierski: Czyli miłosierdzie nie zwalnia nas z odpowiedzialności za bycie sprawiedliwym, co ściśle wiąże się z prawdą. Czy miałoby to oznaczać, że nawet najbardziej surowy wyrok – w imię sprawiedliwości, jest też oznaką miłosierdzia? 

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Tak, bo taki wyrok jest zbudowany na przesłankach prawdy. A miłosierdzie powinno się odnosić z pokorą do prawdy. Miłosierdzie zakłada wielką pokorę i ufność – że jako sędzia sam nie wkraczam na drogą niepewności sumienia i nie popełniam w tym orzekaniu dodatkowego grzechu. Miłosierdzie to nic innego, jak  w tym wypadku rozpoznanie prawdy. Dlatego jako sędzia, wydając ostateczny wyrok, w przekonaniu o jego słuszności, biorę na swoje sumienie odpowiedzialność za właściwe rozpoznanie sprawy opartej całkowicie na prawdzie. To dlatego w procesach bierzemy pod uwagę racje obu stron. Nie działamy w pośpiechu, pod presją, nie kierujemy się litością. Liczy się tylko prawda, która jest oznaką miłosierdzia. Krótko mówiąc, w szukaniu sprawiedliwości podejmujemy działania oparte na miłosierdziu, które przejawia się w  szacunku do ludzi i ich przeszłości. Wyrok w sądzie biskupim jest oddaniem prawdy rzeczywistości małżeńskiej, która albo zaistniała, albo w ogóle od samego początku nie zaistniała. 

– Leszek Skierski: Jak należałoby rozumieć pojęcia sprawiedliwość i miłosierdzie w kontekście słów zapisanych w „Dzienniczku” św. Siostry Faustyny, czytamy: „Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku już nie było wskrzeszenia, i wszystko już stracone - nie tak jest po Bożemu, cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni (Dz 1448)?

– Ks. dr Tadeusz Kozłowski: Można powiedzieć, że w tych słowach streszczony jest cały „Dzienniczek” św. Siostry Faustyny Kowalskiej. Bóg w swoim nieskończonym Miłosierdziu daje nadzieję każdemu, nawet największemu grzesznikowi. Daje szansę „wskrzeszenia duszy w całej pełni”, ale w prawdzie i sprawiedliwości. I co istotne, z naszym udziałem. Słowa te nie stawiają w kontraście prawdy, sprawiedliwości i miłosierdzia. Miłosierdzie nie wyklucza sprawiedliwości, a sprawiedliwość nie stoi w żadnej sprzeczności z miłosierdziem i prawdą. Bóg jest Miłosierny i jednocześnie Sprawiedliwy i daje każdemu człowiekowi nadzieję, że „sprawiedliwy z wiary żyć będzie” i „błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”.

– Leszek Skierski: Raz jeszcze dziękuję Księdzu Profesorowi za wygłoszone świadectwo i rozmowę.


Z powodu restrykcji wywołanych pandemią koronawirusa, wypowiedź świadectwo ks. dr. Tadeusza Kozłowskiego została nagrana w domu zakonnym Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku. Udostępniono ją 5 maja 2020 r. na stronie internetowej https://milosierdzieplock.pl/pl/przygotowania-do-90-rocznicy-objawienia-plocku-jezusa-milosiernego oraz na stronie Facebook Sanktuarium.​​​​​