Świadectwo
s. M. Jolanty,
Ewy Pietrasińskiej


Z zawodu nauczycielka wychowania fizycznego – w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia pracowała jako wychowawczyni trudnej młodzieży; od wielu lat zaangażowana w misję głoszenia orędzia Bożego Miłosierdzia. 
 



– Ks. dr Tomasz Brzeziński: Trwają przygotowania do obchodów 90. rocznicy pierwszego Objawienia Jezusa Miłosiernego Siostrze Faustynie, które przypomnę odbędą się 22 lutego 2021 roku. Stąd nasz trud utrwalenia możliwie jak największej ilości świadectw, wygłaszanych w naszym Sanktuarium. Dlatego każdego piątego dnia miesiąca spotykamy się ze świadkiem Miłosierdzia. Świadectwo wygłosi dziś s. Jolanta Pietrasińska – redaktorka strony internetowej Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Płocku, odpowiedzialna za kontakty z prasą. 

– s. Jolanta Pietrasińska: Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Nie jest mi łatwo stać tu dziś przed państwem, aby podzielić się osobistym doświadczeniem Bożego Miłosierdzia w moim życiu. Łatwiej mi to przychodziło gdy byłam młodsza i stawałam przed młodzieżą, mówiąc o historii mojego powołania do życia zakonnego. Chociaż nigdy nie miałam wątpliwości, co do tego, że jestem na swoim miejscu – to jednak od czasu do czasu zadaję mojemu Bogu pytanie: Dlaczego klasztor, skoro wiesz, że się do tego nie nadaję? 

W księdze proroka Izajasza zapisane są słowa, które pozwalam sobie czynić moimi – Pan Bóg mówi tak: Przystępny byłem dla tych, co o Mnie nie dbali, tym, którzy Mnie nie szukali, dałem się znaleźć. Jestem tą która nie szukała Pana Boga. To On w swoim tajemniczym miłosierdziu mnie znalazł i wezwał na drogę rad ewangelicznych. Nie wiem i wolę nie myśleć o tym, co byłoby ze mną dzisiaj gdybym odrzuciła Boże wezwanie. Przyszłam do zakonu, aby podziękować Jezusowi za łaskę, której mi udzielił. Cokolwiek robię ma dla mnie drugorzędne znaczenie. 

Krótko pozwolę sobie wspomnieć na moje dzieciństwo i lata młodości. Nie należałam do grzecznych dzieci. Kiedy miałam cztery lata i chodziłam do przedszkola, podczas zabawy, wybiłam chłopakowi zęby. Nie byłam tym zbytnio przejęta. Dopiero gdy zobaczyłam jak leżał na podłodze i polała się krew przestraszyłam się że coś mu się stało. Wolałam zabawy dla chłopców. Bardziej pociągały mnie bijatyki niż zabawa w dom – chociaż w dom też się bawiłam. 

Pamiętam też, że od dzieciństwa pasjonowałam się astronomią, tym że wszechświat jest nieskończony. Drażniło mnie, że nie mogłam tego ani ogarnąć ani zrozumieć. Często obserwowałam niebo i postanowiłam, że polecę w kosmos. 

Kiedy podrosłam i zaczęłam chodzić na lekcje katechezy, wtedy jeszcze w salkach katechetycznych przy kościele – to była pierwsza lub druga klasa szkoły podstawowej – pamiętam, że religii uczyła nas siostra zakonna. Raz mówiła o powołaniu do zakonu. Powiedziała, że aby pójść do zakonu  trzeba mieć powołanie. Nie miałam pojęcia czym jest to „powołanie”. Pomyślałam sobie, że Pan Bóg jest niesprawiedliwy – bo jeżeli ktoś ma powołanie a nie chce iść do klasztoru, a ktoś nie ma powołania a chce iść do klasztoru? Jak to jest? Byłam bardzo zła na Pana Boga, że jest taki niesprawiedliwy. 

Moi rodzice dbali o nasze wychowanie religijne i o to byśmy mieli sakramenty święte. Jednak zarówno chrzest, pierwszą komunię świętą oraz bierzmowanie miałam po kryjomu. W Polsce panował komunizm, a nasz tata pracował w milicji i obawiał się konsekwencji związanych z praktykowaniem wiary. Jednak mama twardo postawiła sprawę i od pewnego momentu na niedzielną Mszę świętą chodziliśmy już tylko z nią. Niełatwe było moje dzieciństwo, nie tylko z powodu pracy mojego taty, ale również dlatego, że był alkoholikiem. Jednak kiedy dziś patrzę na rzeczywistość, w której wzrastałam, widzę ją jako niesamowity przejaw Bożego Miłosierdzia w dziele Jego Opatrzności. Przecież nikt z nas nie wybiera sobie rodziców, czasu narodzin ani środowiska, w którym wzrasta. Każdy z nas przychodzi na świat w określonym miejscu i czasie. Nie jest przypadkiem, że Pan Bóg stawia nas na takiej a nie innej drodze. On nas  prowadzi i dba o każdą sekundę naszego życia. Wie do czego nas przygotowuje i jest konsekwentny we wszystkim co czyni. 

Pan Bóg kiedy prowadził mnie przez te trudne doświadczenia w okresie dzieciństwa, czy młodości, przygotowywał mnie do konkretnych zadań, które podejmowałam dopiero w klasztorze. Kilkanaście lat pracowałam jako wychowawczyni z młodzieżą wymagającą szczególnej troski i podejścia wychowawczego w procesie resocjalizacji.

Z okresu dzieciństwa pamiętam przede wszystkim strach i poczucie braku bezpieczeństwa. Pewnego wieczoru gdy znów ogarnął mnie jakiś straszny lęk, podeszłam do mojej babci i powiedziałam, że bardzo się boję. Wtedy babcia dała mi do ręki różaniec i pouczyła jak go odmawiać. Zaraz też rozpoczęłam modlitwę. Nigdy nie zapomnę jak w trakcie odmawiania różańca opuścił mnie wszelki strach jakby go nigdy nie było, a moje dziecięce serce wypełnił nieopisany pokój i ukojenie. To wielka łaska mieć taką babcię, czy dziadka, którzy wiedzą jak prowadzić dzieci do Boga. 

Po ukończeniu szkoły podstawowej niektóre moje pasje z dzieciństwa wciąż odgrywały ważną rolę. Marzenia o tym żeby zostać kosmonautą sprawiły, że poszłam do liceum wybierając klasę o profilu matematyczno-fizycznym. Jednak szybko zdałam sobie sprawę, że o locie w kosmos mogę tylko pomarzyć.

Kiedy miałam siedem lat rozpoczęła się również moja przygoda ze sportem. Ćwiczyłam gimnastykę artystyczną i akrobatykę. Przez kilka lat trenowałam koszykówkę, a ostatnie lata przed wstąpieniem do klasztoru byłam całkowicie zaangażowana w Taekwon-Do. Choć w zdobywanie umiejętności sportowych wkładałam maksimum wysiłku na jaki tylko było mnie stać, jednak nigdy nie wygrałam w żadnych zawodach. Było to dla mnie bardzo trudne doświadczenie. Oczywiście zawsze miałam o to pretensje do Boga, że nie pozwala mi wygrać. 

Lata nauki w szkole średniej, a potem w Studium Nauczycielskim Wychowania Fizycznego był czasem, w którym Bóg postawił na mojej drodze wspaniałych ludzi: nauczycieli, trenerów, wychowawców. Tak wiele im zawdzięczam. Uczyli mnie jak żyć i mieli ogromny wpływ na kształtowanie mojego charakteru. Wiedziałam i czułam, że im na mnie zależy, że zależy im na moim dobru. Były wśród nich również osoby niewierzące. Dziś, patrząc z perspektywy minionego czasu, widzę, że podstawowym budulcem relacji międzyosobowych jest wzajemne zaufanie. 

Chciałabym się jeszcze przez chwilę zatrzymać w czasach mojej nauki w szkole średniej. Pewnego dnia umówiliśmy się osobami z klasy na wspólną naukę u koleżanki. Owszem, uczyliśmy się. Niestety, to spotkanie stało się dla mnie początkiem uprawiania spirytyzmu oraz innych praktyk z obszaru parapsychologii, które były wówczas bardzo modne – zwłaszcza wśród młodzieży. Konsekwencje były straszne. I niech nikt nie myśli, że z tego wychodzi się tak łatwo i szybko, po dniach, tygodniach. Mnie Pan Bóg uwalniał z tych konsekwencji stopniowo i trwało to całe trzydzieści lat. To nie są żarty. Wiedzą o tym ci, którzy dotknęli takich doświadczeń i zdążyli zrozumieć, że nikt o własnych siłach z tego wychodzi. 

Jako nastolatka nie zastanawiałam się na znaczeniem wiary, którą praktykowałam. Przystępowanie do sakramentów świętych traktowałam jako zwykły obowiązek. Jednak zawsze widziałam, że Bóg jest. Przez te wszystkie lata sakramentem, który przeżywałam bardzo świadomie i pochodziłam do niego całkiem na serio była spowiedź święta – spotkanie z Bogiem żywym. 

Powróćmy jednak do sportu, a konkretnie do Taekwon-Do, które przez kilka lat było całym moim światem. Kończyłam pierwszy rok nauki w Studium Nauczycielskim – jednak nie widziałam się w tym zawodzie. Na horyzoncie mojej przyszłości pojawiła się biała plama – koniec szkoły, a dalej pustka. Pewnego dnia podczas treningu usłyszałam od trenera, że jestem w kadrze narodowej, która będzie reprezentowała Polskę na zbliżających się Mistrzostwach świata w Taekwon-Do (ITF) w Atenach. Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Był maj 1987 roku. Pojechało nas dziesięć osób, w tym dwie kobiety – obydwie wstąpiłyśmy później do klasztoru. Moja koleżanka jest karmelitanką na Islandii. Grecja należała do NATO, więc z przyczyn oczywistych byliśmy nieoficjalną reprezentacją kraju. Polska nigdy wcześniej nie startowała w Mistrzostwach świata w Taekwon-Do. Wróciliśmy z dwoma medalami: srebrnym i brązowym. Byłam szczęśliwa. Nie wyobrażałam sobie, że może istnieć jakiekolwiek większe szczęście. Z pobytu w Atenach pamiętam, że będąc na hali sportowej, w której odbywał się turniej, przeżyłam doświadczenie podobne do tego z dzieciństwa podczas gdy modliłam się na różańcu. 

Rozpoczął się ostatni rok nauki, a przede mną wciąż biała plama. W szkole miałam przyjaciółkę, która ćwiczyła karate. To była dobra dziewczyna. Potrafiła pomagać innym niczego w zamian nie oczekując. Jej postawa w moich oczach była niezrozumiała. Uważałam, że jest zwyczajnie naiwna. Pewnego jesiennego dnia dowiedziałam się, że miała poważny wypadek na treningu. Natychmiast do niej pojechałam. Po chwili rozmowy mówi do mnie: Słuchaj, Pan Bóg mnie ukarał bo ja wczoraj nie byłam w kościele. Mnie zamurowało. Pomyślałam sobie: Co ona mówi? Przecież ja tyle lat nie przejmuję się tym czy byłam w kościele czy nie – zwłaszcza, że imprezy sportowe, w których uczestniczyłam odbywały się właśnie w niedziele – więc zdarzało się nieraz, że nie byłam na Mszy świętej, a ona mi mówi, że raz nie poszła i Pan Bóg ją ukarał. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Wróciłam do domu. Tej nocy Bóg dał mi się poznać jako Dobroć. Dobroć niewyobrażalna, nieskończona, niepojęta i nie możliwa do ujęcia w jakiejkolwiek definicji. Ta Dobroć ukazała mi całą moją nieprawość i pochłonęła ją. Bóg wszystko mi wybaczył, darował cały dług. Byłam naprawdę podła. To spotkanie z Bogiem żywym przemieniło mnie na zawsze i obudziło we mnie tak wielką wdzięczność dla Niego, że nie mogłam jej ani wyrazić ani pomieścić w sobie.  

Po raz pierwszy w życiu zaczęłam się świadomie i dobrowolnie modlić. Modlitwa stała się dla mnie upragnionym czasem w ciągu dnia. Taekwondo straciło swój status i w niedługim czasie przestałam trenować. Myślałam sobie jak podziękować Bogu za łaskę, której mi udzielił. Cokolwiek przychodziło mi do głowy uznawałam, że to za mało. Pójście do zakonu też nie uznałam za coś wielkiego – choć dziś już tak nie uważam. Ostatecznie postanowiłam modlić się, przez przyczynę Siostry Faustyny o łaskę powołania zakonnego, jeśli to jest zgodne z wolą Bożą. W tej intencji, każdego dnia odmawiałam również koronkę do Bożego Miłosierdzia. 

Tymczasem rodzina zauważyła, że coś się ze mną stało. Tata był zawiedziony, że zostawiłam Taekwon-Do. Pojawiły się pytania dotyczące moich planów po ukończeniu obecnej nauki. Od pewnego momentu musiałam ukrywać się z modlitwą. W ten sposób minęło kilka miesięcy. W końcu przyszedł dzień, w którym otrzymałam odpowiedź na moją modlitwę i miałam wewnętrzną pewność otrzymania łaski powołania zakonnego. 

W międzyczasie Bóg postawił na mojej drodze dwie siostry zakonne ze Zgromadzenia Św. Michała Archanioła – studiowały na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Dzięki ich wsparciu i konkretnej pomocy mogłam ukończyć studium i zdobyć zawód. Kiedy oznajmiłam tacie, że idę do klasztoru, a on, zgodnie z tym czego się spodziewałam, ostro zaprotestował – jedyną opcją dającą mi możliwość realizacji powołania zakonnego była ucieczka z domu. Tej samej nocy spakowałam to, co konieczne, a u sióstr Michalitek znalazłam bezpieczne schronienie. ​​​​​​

Minęło kilka miesięcy. Pomyślałam, że być może moje pragnienie wstąpienia do klasztoru jest zwykłą ucieczką przed trudną sytuacją rodzinną. Postanowiłam to zweryfikować stając na nowo twarzą w twarz z rzeczywistością. Wróciłam do domu z zamiarem podjęcia pracy na jeden rok, aby zdobyć pewność, że moje pragnienie nie ma nic wspólnego z ucieczką przed życiem. Poszłam do Urzędu Pracy – kazali mi przyjść za kilka dni. Wydarzenia tych kilku dni stały się dla mnie jednoznaczną odpowiedzią i potwierdzeniem drogi, na którą wezwał mnie dobry Bóg. W sierpniu 1988 roku wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia.

Na zakończenie chcę jeszcze powiedzieć, że obraz Jezusa Miłosiernego, jest dla mnie ikoną dobroci Boga, której po raz pierwszy doświadczyłam właśnie przed tym wizerunkiem. Modląc się słowami: Jezu ufam Tobie – wyznaję mojemu Bogu: Poza Tobą nie ma dla mnie dobra (Ps 16,2).

– Leszek Skierski: Słuchając świadectwa siostry wynotowałem kilka ważnych myśli. – „Nie szukałam Pana Boga”. Często szukamy Boga niepotrzebnie… A przecież on nie ukrywa się przed nami. Jest tuż przy nas. Nie musimy Go szukać. Wystarczy tylko uzmysłowić sobie Jego obecność. Podobnie jest z naszą wiarą, która w dużej mierze zależy od tego, czy uznaliśmy Boże Słowo. Gdybym miał odpowiedzieć na pytanie – jaka jest moja wiara, to po tym co dziś usłyszałem musiałbym najpierw zdać sobie sprawę z tego, czy w pełni uznałem w swoim życiu Słowo Boże. A wtedy może się okazać, że wiara jest w nas. I jeszcze jedna myśl – „Moja droga do Boga, to spotkanie z nim w modlitwie”. Gdyby Siostra Jolanta nie wsłuchała się w głos Pana Boga, to dziś pewnie byłaby mistrzynią w jakiejś dziedzinie sportowej albo kosmonautką. O tym wszystkim marzyła w młodości. Proszę powiedzieć Siostro, które z tych pasji przydały się w realizacji powołania zakonnego?

– s. Jolanta Pietrasińska: Zarówno sportowa przeszłość jak i pragnienie odkrywania kosmosu odnalazły swą właściwą rolę w rozwoju i realizacji mojego powołania zakonnego. Nabyte doświadczenia nauczyły mnie wytrwałości w dążeniu do obranego celu i nieustannego podejmowania wysiłku bez zniechęcania się trudnościami, niepowodzeniem czy brakiem widocznych efektów. Ze skarbca przeżytych doświadczeń czerpię nie tylko dla siebie lecz również dla tych, do których jestem posłana. Jednak zupełnie nowym doświadczeniem, którego nie dał mi ani sport ani marzenia o locie w kosmos jest modlitwa – spotkanie z Bogiem żywym. Z tą łaską żadna inna nie może iść w porównanie, a to dlatego, że –  jak zapisała Siostra Faustyna – wszelka łaska spływa przez modlitwę (Dz. 146). Nie wolno nam zapominać również o tym, że modlitwa karmi się Słowem Bożym, a bez modlitwy umiera nasza wiara. 

– Anna Czajkowska: Czy Siostra Faustyna była tą jedyną odpowiedzią, jeśli chodzi o wybór zgromadzenia zakonnego. Wcześniej wspominała Siostra, że spotkała się w młodości z siostrami ze gromadzenia Sióstr św. Michała Archanioła? Czy miała Siostra jakikolwiek dylemat, który zakon wybrać?

– s. Jolanta Pietrasińska: Nigdy nie miałam wątpliwości odnośnie zakonu, do którego Bóg mnie powołuje. Rozważałam tylko czy to ma być klasztor kontemplacyjny – według tego, co opisuje Siostra Faustyna w swoim Dzienniczku, czy zgromadzenie o charakterze apostolskim. Od chwili uzyskania pewności co do drogi powołania zakonnego wiedziałam, że to ma być Zgromadzenie Matki Bożej Miłosierdzia, w którym żyła Siostra Faustyna. Adres zgromadzenia został mi podarowany wraz z powołaniem. Uważam, że podstawową rolę w wyborze zakonu odgrywa kwestia zgodności pomiędzy charyzmatem jaki Bóg wzbudza w osobie powołanej a charyzmatem konkretnej rodziny zakonnej. 

– Leszek Skierski: Siostra świetnie radzi sobie również z –wirtualnym światem, jest redaktorką strony internetowej płockiego Sanktuarium. Z racji kontaktów z prasą odpowiada również za kontakty z mediami. Nie boi się publicznych występów, a wszystko po to, by kult Bożego Miłosierdzia stał się udziałem każdego z nas.

A moje pytanie sprowadza się do pewnego zjawiska w kościele, którego początek dostrzegamy pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Dostrzegamy wzmożoną aktywność sióstr zakonnych jeśli chodzi o działalność duszpasterską. Coraz częściej zakonnice prowadzą dni skupienia, konferencje, zabierają w imieniu Kościoła głos w mediach, prowadzą rekolekcje. W latach dziewięćdziesiątych zdarzało się to bardzo rzadko, było czymś wyjątkowym.  Niewątpliwie to znak czasu, otwarcie Kościoła na sprawy ewangelizacji. Czy mogłaby siostra odnieść się do tego zjawiska?

– s. Jolanta Pietrasińska: Rzeczywiście w ciągu ostatnich trzydziestu lat obserwujemy w Kościele rosnące zaangażowanie kobiet konsekrowanych w działalność duszpasterską. Nieraz możemy spotkać siostrę zakonną, która stojąc przy pulpicie, przemawia do wiernych zgromadzonych w kościele. Słyszymy siostry w radiu, widzimy w programach telewizyjnych. Uważam, że jeśli taka forma posługi sióstr jest zawarta w działalności właściwej dla konkretnego zgromadzenia i wypływa z jego Konstytucji, wówczas siostry nie tylko mogą, lecz są zobowiązane do apostolstwa w takiej formie. Jeśli okazjonalnie są zapraszane do udziału w programie telewizyjnym lub do zabrania publicznie głosu w jakiejś kwestii – zawsze trzeba to rozeznać i ostatecznie poddać się pod posłuszeństwo przełożonym. Istotne jest to, abyśmy zawsze szukały tego, co jest wolą Boga wobec nas – i za tym szły. Jeśli o tym zapomnimy, wówczas nasze najpiękniejsze i największe dzieła nie tylko będą stratą czasu i energii, ale i pozostaną bez pożytku dla powierzonych nam dusz.