Świadectwo s. Elżbiety,
Marii Siepak

rzecznika prasowego Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia i Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, redaktora naczelnego kwartalnika "Orędzie Miłosierdzia" i strony internetowej: faustyna.pl, autorki książek, opracowań i wywiadów, popularyzujących życie i misję Apostołki Bożego Miłosierdzia; wygłoszone 5 czerwca 2020 roku w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Płocku.


Bardzo dziękuję Księdzu Rektorowi i Siostrom za zaproszenie do Płocka. Ostatni raz byłam tutaj kilka lat temu. Jest to spotkanie ze świadkami Bożego Miłosierdzia, a osoby które są tu zapraszane – jak rozumiem – mają się podzielić tym, co głęboko przeżywają, co Pan Bóg dał im poznać w dziedzinie miłosierdzia. 

Spośród wielu tematów wybrałem jeden, ale zanim do niego przejdę, chciałabym tytułem wstępu powiedzieć, że żyjemy w bardzo pięknych czasach. Mógłby ktoś zapytać – jak to pięknych? A koronawirus, różne inne zagrożenia? Jak można mówić, że żyjemy w pięknych czasach? Tak, one naprawdę są piękne. Przez dwa tysiące lat historii Kościoła nie było bowiem takiej epoki, w której w sposób tak pełny moglibyśmy poznawać tajemnicę Bożego miłosierdzia. Pan Jezus powiedział do Siostry Faustyny, że to jest „czas miłosierdzia”. I tego określenia: „czas miłosierdzia” używają również ostatni papieże. Żyjemy w czasie miłosierdzia dzięki m.in. całemu dziedzictwu duchowemu, które Pan Jezus nam przekazał przez św. Siostrę Faustynę i św. Jana Pawła II. Oni uczestniczyli w jednym dziele Miłosierdzia, które Bóg zapoczątkował w życiu Siostry Faustyny, a kontynuował w życiu i posłudze Jana Pawła II, a teraz i my wszyscy w nim uczestniczymy – każdy na swój sposób, na drodze życia, na której Pan Bóg nas postawił. 

W czasie tego spotkania chciałabym zwrócić uwagę na to, co było przedmiotem moich poszukiwań przez wiele lat życia, co Pan Bóg pozwolił mi odkryć…, a co jednocześnie  jest słowem-kluczem nie tylko do duchowości i misji św. Siostry Faustyny czy apostołów Bożego Miłosierdzia, ale tak naprawdę jest słowem-kluczem do życia każdego człowieka, i to nie tylko chrześcijanina. Tym słowem-kluczem jest: miłosierdzie. To słowo, odmieniane przez wszystkie przypadki, używane jest w każdej przestrzeni życia człowieka, poczynając od rodziny, przez środowiska pracy, nauki, kultury, sztuki, praktykę wiary, a kończąc na życiu społecznym i politycznym. Nietrudno zauważyć, że to jedno słowo ma bardzo różne znaczenia, nierzadko pejoratywne lub takie, które nic wspólnego nie mają z prawdziwym znaczeniem miłosierdzia. Od dziecka znamy to słowo i w miarę upływu lat przyswajamy sobie bezwiednie różne  jego znaczenia.

Chciałabym więc zaprosić Państwa do refleksji nad tym – czym jest miłosierdzie. Rzeczywistość miłosierdzia Bożego i ludzkiego jest tak bogata, że nie da się jej zamknąć w jednym słowie. Biblia używa wielu terminów. Najczęściej używa określenia: hesed, co oznacza miłość wierną i odpowiedzialną, oraz rahamim, co oznacza miłość czułą, bezinteresowną, jakiś przymus kochania. W Biblii mamy wiele słów, które pojawiają się w różnych kontekstach, a wszystkie w jakiś sposób opisują różne aspekty miłosierdzia. W języku polskim mamy słowo: miłosierdzie, które w słownikach definiowane jest jako współczucie okazywane komuś czynami; z łaciny: misericordia = mający serce dla biednego. Taka jest definicja słownikowa, ale ona nie wyczerpuje znaczenia tego słowa. Dlatego proponuję tę krótką refleksję nad samym słowem: miłosierdzie.

Potrzebę takiej refleksji doskonale rozumiał św. Jan Paweł II, który mając świadomość tego, jak różnie jest rozumiane miłosierdzie, już na początku swego pontyfikatu, wzywał do zastanawiania się nad znaczeniem tego słowa. Odpowiedzią na ten apel Papieża była m.in. książka ks. prof. Józefa Tischnera „Drogi i bezdroża miłosierdzia”, w której autor zestawił trzy postaci. W porządku historycznym to: Robespierr, Nietzsche i św. Siostra Faustyna. Na pierwszy rzut oka to zestawienie wydaje się absurdalne, bo co może łączyć rewolucjonistę z XVIII wieku i filozofa z XIX wieku z Apostołką Bożego Miłosierdzia? Okazuje się jednak, że tym wspólnym mianownikiem jest słowo: miłosierdzie. Wszyscy go używali, ale każdy rozumiał je inaczej. 

Zacznijmy od Robesperra, który miłosierdzie rozumiał jako obdarowywanie ubogich, przez zabranie na drodze rewolucji dóbr bogaczom. Takie miłosierdzie rodzi terror bez granic – napisał ks. Tischner. Na czym polegał błąd w rozumieniu miłosierdzia u Robespierra? Na tym, że nie brał on pod uwagę moralnej oceny czynu. Tymczasem prawdziwe miłosierdzie musi być czynem moralnie dobrym. A kiedy czyn jest dobry moralnie? – Wtedy, kiedy jego przedmiot, intencja i okoliczności są dobre, czyli zgodne z obiektywnym prawem Bożym. Przykład z ostatnich lat – przyjmowanie imigrantów. Jedni mówią: należy przyjmować wszystkich, bo to nakazuje chrześcijańskie miłosierdzie. Inni uważają, że chrześcijańskie miłosierdzie nie na tym polega, aby wszystkich przyjmować, bo miłosierdzie ma być czynem moralnie dobrym, więc nie wystarczy, że pomaganie imigrantom z przedmiotu jest czynem dobrym. Nie wystarczy też, że intencja jest dobra. Ważne są także wszystkie okoliczności. Jeżeli przyjmowanie imigrantów zagraża bezpieczeństwu ludzi, godzi w ich podstawowe dobra, to przyjmowanie ich bez rozeznania okoliczności nie jest czynem dobrym. W tej sytuacji trzeba szukać innych sposobów do świadczenia im dobra (np. przez pomoc w rozwiązaniu trudności krajom, z których pochodzą). Jeśli czyn nie jest moralnie dobry, to nie jest miłosierdziem. Miłosierdzie nie kieruje się zasadą „cel uświęca środki”, jak myślał Robespierre.

Przypomina mi się też historia, którą opowiedział pewien jezuita, kiedyś duszpasterz przedsiębiorców. Otóż pewnego dnia przyszedł do sklepu i jego właścicielka opowiadała o tym, że wspiera misje i misjonarzy. Zapytał ją: – A w jaki sposób pani to czyni? – Jak widzę, że jest jakiś bogatszy klient, to podnoszę cenę – odpowiedziała. Jezuita odparł, że to jest kradzież. – Ale proszę ojca – tłumaczyła się właścicielka sklepu – ja nie biorę tego dla siebie, wszystko oddaję na misje. Proszę zauważyć, przedmiot czynu (wspieranie misjonarzy) jest dobry, intencja też jest moralnie dobra, ale okoliczności są złe. A to oznacza, że czyn jest moralnie zły, czyli nie jest miłosierdziem. Miłosierdzie musi być czynem moralnie dobrym. I to jest pierwszy warunek dobrze rozumianego miłosierdzia.

Druga postać, Friedrich Nietzsche, który mylił miłosierdzie z samą litością i współczuciem. Twierdził, że miłosierdzie jest moralnością ludzi słabych i niewolników, których nie stać na wielkie rzeczy. Jego pogardliwy stosunek do miłosierdzia doprowadził nie tylko do jego negacji, ale także do negacji Boga, którego miejsce miała zająć wiara we własne siły człowieka. Źle interpretowane i zanegowane miłosierdzie przez Nitzschego wywarło negatywny wpływ nie tylko w sferze pojęć, ale przede wszystkim w praktyce życia. Wyrazem tego jest dostrzegana także dzisiaj apologia samowystarczalności człowieka w jego osobowym i społecznym rozwoju, odrzucanie pomocy ze strony Boga i ludzi, gloryfikowanie siły w relacjach międzyludzkich, postrzeganie miłosierdzia jako słabości niegodnej człowieka i zanik wrażliwości na potrzeby bliźnich.

Idąc dalej, można wymienić jeszcze inne zafałszowane pojęcia miłosierdzia, które niemal powszechnie występują w świadomości współczesnych ludzi. Należą do nich: miłosierdzie, które jest mylone z pobłażliwością, z przekreśleniem sprawiedliwości czy filantropią. Przyglądając się tym zafałszowanym pojęciom miłosierdzia i odrzucając je, dojdziemy do prawdziwego miłosierdzia, będziemy odkrywać jego piękno i bogactwo.

Miłosierdzie często mylone jest z pobłażliwością, gdyż kojarzy się je z łagodnością, delikatnością, ustępliwością. W imię tych wartości pomijane są wymagania Bożego prawa, a skutkiem tego występuje przymykanie oczu na zło i grzech, przechodzenie nad nim do porządku dziennego. Tymczasem miłosierdzie wymaga zgodności z prawem Bożym, a więc zakłada określone wymagania, a nie zgodę na wszystko w imię delikatności czy łagodności, bo ta prowadzi nie do dobra, ale krzywdy człowieka. Jeśli np. rodzice nie reagują na niewłaściwe zachowania dzieci, to tym samym kształtują w nich fałszywe pojęcia i postawy, a więc  zamiast dbać o ich dobro, krzywdzą je, i to nieraz na całe życie. Mylą miłosierdzie z pobłażliwością wobec zła.

Przypomina mi się inna historia. Wiele lat temu czytałam książeczkę ks. Piotra Skargi SJ, taki mały podręcznik formacyjny dla Bractwa Miłosierdzia w Krakowie. To jest najstarsze bractwo w Polsce. Książeczka ma bardzo prosty schemat: słowo Boże, komentarz do słowa Bożego i przykłady. Przytoczę tylko jeden: Na ulicach Krakowa żebrze młody człowiek. Mija go zamożny pan, który nie daje nic do kapelusza. W pewnej chwili słyszy zaczepną uwagę od żebrzącego. I wtedy ten bogaty człowiek wraca do niego i mówi: Nikt ci nie zrobił większej krzywdy, jak ten, który pierwszy dał ci jałmużnę… To przykład miłosierdzia, które wyrządziło krzywdę. Miłosierdzie bowiem nie ma jednego oblicza i jednego imienia.

Kiedyś zorganizowaliśmy w Krakowie sympozjum o obliczach miłosierdzia i zaprosiliśmy na nie osoby z bardzo różnych środowisk. I co się okazało, że to, co służy zdrowemu człowiekowi, może szkodzić na przykład narkomanowi czy alkoholikowi. Podczas tego sympozjum wysłuchaliśmy m.in. świadectwa trzydziestoparoletniego mężczyzny, który miał żonę i dzieci, ale mocno nadużywał alkoholu i narkotyków. Żona, chcąc chronić dzieci, pewnego dnia wyrzuciła go z domu. Poszedł więc do swojej mamy, ale i ona zamknęła przed nim drzwi. Powiedziała: synu kocham cię, zawsze możesz wrócić, ale gdy się zmienisz. To był moment zwrotny w jego życiu, wydarzenie, które doprowadziło go do poznania siebie, nawrócenia, a następnie pojednania z rodziną. Na sympozjum ten człowiek dziękował matce za to, że zamknęła przed nim drzwi. To było dla niego prawdziwym miłosierdziem, które postawiło go na nogi.

Ci, którzy pracują z osobami uzależnionymi od alkoholu czy narkotyków, wiedzą, że ich najbliżsi muszą podejmować bardzo trudne decyzje, które na pierwszy rzut oka wydają się być brakiem miłosierdzia, a tymczasem one właśnie są miłosierdziem. Na przykład rodzice, którzy mają dzieci narkomanów, muszą… po prostu wyrzucić takie dziecko z domu. Znam ojca, który długo nie mógł tego zrobić, łudząc się, że syn dzięki jego dobroci zmieni swoje życie. I doszło już do takiego momentu, kiedy musiał to zrobić. I właśnie to zamknięcie drzwi domu przed dzieckiem było dopiero aktem prawdziwego miłosierdzia, które pomogło temu młodemu człowiekowi zrozumieć swoje wybory i ich konsekwencje. Miłosierdzie pobłażliwe, litościwe, kierujące się uczuciami rodzicielskimi, przymykające oko na zło, które je niszczy, nie jest miłosierdziem wobec człowieka uzależnionego. Nawet, gdy dajemy grosz do kapelusza, to powinniśmy się zastanowić, komu dajemy, bo można człowieka skrzywdzić. Zatem, miłosierdzie wymaga rozeznania, co dla jednego człowieka jest dobre, dla innego niekoniecznie jest dobre, a może być nawet krzywdą. Przypomnę raz jeszcze – miłosierdzie wymaga działania zgodnego z Bożym prawem, a nie przymykania oczu na zło.

Najczęściej chyba jednak miłosierdzie pojmowane jest jako przekreślenie sprawiedliwości. Ludzie uważają, że miłosierdzie jest większe od sprawiedliwości w taki sposób, że anuluje jej porządek. Tymczasem autentyczne chrześcijańskie miłosierdzie zakłada sprawiedliwość, bo ona jest podstawową miarą miłości, i tę miarę przekracza. Przykład:  przedsiębiorca ma wobec pracowników zobowiązania płacowe, ale przez ostanie kilka miesięcy nie było dochodów, więc pracownicy nie dostali wypłaty. Przychodzi jednak gwiazdka i na tę gwiazdkę funduje pracownikom premię. Czy to jest miłosierdzie? – Nie! Najpierw powinien wypłacić pensje pracownikom, a dopiero potem, jeśli chce i mam ku temu możliwości, dać więcej. Bardzo dobrze widać tę relację pomiędzy sprawiedliwością i miłosierdziem na krzyżu Chrystusa. Bóg nie przekreślił sprawiedliwości, nie przekreślił ludzkiego grzechu. Ta sprawiedliwość wypełniła się w Chrystusie za nas, ale się wypełniła. Bóg nigdy nie przekreśla sprawiedliwości, ponieważ sprawiedliwość jest podstawową miarą miłości. Ona się może różnie wypełnić, ale musi się wypełnić, żeby miłosierdzie było właściwie rozumiane. Dlatego też nieraz ludzie mają niechęć do miłosierdzia, bo nie chcą takiego miłosierdzia, które przekreśla sprawiedliwość.

Bardzo często też miłosierdzie jest mylone z naturalną dobroczynnością albo z filantropią. Jaka jest różnica między filantropią a miłosierdziem? Między nimi nieraz stawia się znak równości, używa się tych pojęć zamiennie, jakby chodziło o to samo. Tymczasem filantropia jest świadczeniem dobra drugiemu człowiekowi z pobudek wyłącznie ludzkich. Natomiast chrześcijańskie miłosierdzie jest świadczone ze względu na Boga.

Na podstawie dotychczasowej refleksji odkrywamy, że właściwe pojęte miłosierdzie jest czynem moralnie dobrym, nie jest pobłażliwością wobec zła ani nie przekreśla sprawiedliwości. Z takim pojęciem miłosierdzia spotykamy u św. Siostry Faustyny i św. Jana Pawła II. Oni wnoszą do historii Kościoła nowe spojrzenie na chrześcijańskie miłosierdzie w relacjach międzyludzkich, które teologowie nazwali personalistycznym, gdyż w centrum aktu miłosierdzia postawiony jest człowiek z jego niezbywalną godnością, a dopiero potem jego potrzeby. Tę szkołę chrześcijańskiego miłosierdzia cechuje: ścisły związek między miłosierdziem Bożym i ludzkim, dostrzeganie godności człowieka i relacja dwustronna w akcie miłosierdzia oraz to, że miłosierdzie staje się stylem życia, a nie sporadycznymi akcjami czy aktami.

Pierwszy charakterystyczny rys szkoły miłosierdzia św. Faustyny to ścisły związek miłosierdzia ludzkiego z Bożym miłosierdziem. Miłosierdzie Boże dla ludzkiego miłosierdzia jest źródłem, wzorem i motywem. Poznałam Cię, o Boże, jako źródło miłosierdzia, którym ożywia się i karmi wszelka dusza – pisała Siostra Faustyna. Z tego źródła każde dobro w porządku natury i łaski rozlewa się na człowieka i cały świat także poprzez ludzi. Córko Moja – mówił Jezus do Siostry Faustyny – pragnę, aby serce twoje było siedliskiem miłosierdzia Mojego. Pragnę, aby to miłosierdzie rozlało się na świat cały przez serce twoje.

Miłosierdzie mamy też świadczyć na wzór samego Jezusa, który tak powiedział do Siostry Faustyny:  Bądź zawsze miłosierna, jako Ja miłosierny jestem. Kochaj wszystkich z miłości ku Mnie, choćby największych wrogów, aby się mogło w całej pełni odbić w sercu twoim miłosierdzie Moje. Siostra Faustyna doskonale to pojęła. Wiedziała, że Jezus jest Wcielonym Miłosierdziem, a więc najdoskonalszym wzorem do naśladowania, dlatego pisała: Uczę się być dobrą od Jezusa, od Tego, który jest dobrocią samą, abym mogła być nazwaną córką Ojca Niebieskiego. Czy potrafimy tak postępować jak Jezus? Sami nie. Jeżeli jesteśmy zdolni do przebaczenia, jeżeli świadczymy dobro ludziom, także tym, od których natura ludzka ucieka, to nie robimy tego sami, ale Jezus w nas. On nas uzdalnia do tego i to On przez nas to czyni.

Miłosierdzie Boga, najpełniej objawione w Jezusie, jest nie tylko źródłem i wzorem, ale i motywem dla ludzkiego miłosierdzia. Jezus przez św. Faustynę prosi chociaż o jeden akt miłosierdzia wobec bliźnich w ciągu dnia, spełniony przez czyn, słowo lub modlitwę, ale z miłości do Niego. Wiedz o tym – mówił Jezus – że cokolwiek dobrego uczynisz jakiejkolwiek duszy, przyjmuję jakobyś Mnie samemu to uczyniła. Lekcję poglądową dał jej, gdy w postaci ubogiego młodzieńca przyszedł do furty klasztornej i poprosił o coś ciepłego do zjedzenia. Gdy, po skończonym posiłku, odbierała od ubogiego naczynia, wtedy dał się poznać, że jest Panem nieba i ziemi.

Tym, co absolutnie wyróżnia szkołę miłosierdzia św. Faustyny i św. Jana Pawła II, jest koncentracja w akcie miłosierdzia na godności człowieka, a potem na jego potrzebach. Źródłem tej godności jest sam Bóg. To On każdego człowieka stworzył na swój obraz i podobieństwo, dla niego w swoim Synu przyjął ludzką naturę, odkupił przez Jego mękę i zmartwychwstanie, w końcu ustanowił człowieka dziedzicem królestwa Bożego. Z każdym człowiekiem, nawet najbardziej sponiewieranym, Jezus się utożsamił, aby ludzie mogli lepiej pojąć, kim jest człowiek w oczach Boga: jak niepojęta jest jego wielkość i godność.​​​

Święta Siostra Faustyna i św. Jan Paweł II chcą patrzeć na człowieka tak, jak to czyni Bóg, gdy okazuje miłosierdzie. Wierny swej miłości stwórczej i zbawczej, patrzy na człowieka najpierw jak na swoje dziecko, i to jest ważniejsze niż wszystko inne. Doskonale wydobył ten aspekt świadczenia miłosierdzia Jan Paweł II w komentarzu do przypowieści o synu marnotrawnym z Ewangelii Łukaszowej. W encyklice „Dives in misericordia” napisał, że miłość ojca do syna wynika z samej istoty ojcostwa. Ta miłość jest zdolna do pochylenia się nad każdym marnotrawnym synem, nawet tym, który daleko odszedł z domu ojca i stracił wszystkie dobra, ale nigdy nie przestał być jego synem. Dlatego ojciec jest zdolny do przyjęcia marnotrawnego syna, a kiedy to czyni, ten syn, który doznaje miłosierdzia, nie czuje się poniżony, ale odnaleziony i ‘dowartościowany’. Bo  relacja miłosierdzia – zauważył Papież – opiera się na wspólnym przeżyciu tego dobra, jakim jest człowiek, na wspólnym doświadczeniu tej godności, jaka jest jemu właściwa. To pokazuje, że gdy świadczący miłosierdzie wpierw dostrzega godność potrzebującego, a nie jego braki, wówczas okazywana przez niego pomoc staje się wsparciem, w którym obdarowywany nie czuje się upokorzony, lecz dowartościowany.

Tak miłosierdzie praktykowała św. Siostra Faustyna. Odkryła ona pewną ważną prawidłowość dla dostrzegania godności człowieka: napisała, że najpierw trzeba odkryć Boga w sobie, a następnie w drugim człowieku. To pozwala popatrzeć na bliźniego jako na istotę stworzoną przez Boga na Jego obraz i podobieństwo, odkupioną bezcenną krwią Jego Syna i przeznaczoną do wspólnoty życia z Nim na ziemi i w wieczności.

Do tych elementów w akcie ludzkiego miłosierdzia, jakimi są: ścisłe powiązanie z miłosierdziem Boga i koncentracja najpierw na godności człowieka, a potem na jego potrzebach, Ojciec Święty Jan Paweł II dodał zasadę relacji dwustronnej. Napisał, że autentyczna postawa miłosierdzia ma miejsce dopiero wówczas, gdy świadcząc je, żywimy głębokie poczucie, iż równocześnie go doznajemy ze strony tych, którzy je od nas przyjmują. Jeśli tej dwustronności, tej wzajemności brak, wówczas czyny nasze nie są jeszcze prawdziwymi aktami miłosierdzia. Kiedy prowadziłam stowarzyszenie Faustinum, zadziwiła mnie jedna kobieta, która w swoim miasteczku świadczyła dobro ludziom, od których wszyscy się odwracali, bo byli alkoholikami albo nie chodzili do kościoła… Przyszła na rozmowę, by się upewnić, czy dobrze myśli i dobrze czyni. „Proszę siostry – zapytała – nie wiem, czy dobrze myślę. Wydaje mi się, że bylibyśmy strasznie biedni, gdyby nie było ludzi, którym możemy pomóc. Niech siostra powie, czy ja dobrze myślę?” Ta kobieta nie czytała encykliki o Bożym miłosierdziu, w której papież napisał, że miłosierdzie jest dopiero wtedy, gdy zachodzi relacja dwustronna, a jednak to doskonale rozumiała. Wiedziała, że świadcząc dobro potrzebującym, sama je otrzymuje, staje się bogata w miłosierdzie, przekracza swój egoizm, wygodę…

Kiedy św. Faustyna i św. Jan Paweł II uczą chrześcijańskiego spojrzenia na miłosierdzie, to mają na myśli nie tylko sporadyczne akty dobroci wobec potrzebujących, ale styl chrześcijańskiego życia. Miłosierdzie bowiem ma przenikać wszystkie wymiary ludzkiej egzystencji, myślenie i działanie człowieka w każdej sytuacji i wobec wszystkich. A to wymaga głębokiego nawrócenia i nieustannego nawracania się, zgłębiania tajemnicy miłosierdzia Boga, coraz pełniejszej więzi z Chrystusem, modlitwy, życia sakramentalnego, a także ascezy, która pomoże wzrastać w cnotach warunkujących postawę miłosierdzia oraz poprowadzi do usuwania z życia tego wszystkiego, co utrudnia lub uniemożliwia świadczenie dobra bliźnim.

Córko Moja, pragnę, aby serce twoje było ukształtowane na wzór miłosiernego serca Mojego. Miłosierdziem Moim musisz być przesiąknięta cała – mówił Jezus do Siostry Faustyny. Chciała i modliła się o to, aby jej oczy, uszy, język, ręce, nogi, a nade wszystko serce było miłosierne, wypełnione miłością miłosierną Jezusa, aby to Jego miłosierdzie przez jej serce przelewało się na świat. Wiedziała, że jest to zadanie na całe życie, na które składają się drobne akty miłości spełniane w codzienności. Nikt się nie rodzi miłosierny. To jest taka rzeczywistość, do której ciągle dorastamy. I nigdy nie będziemy mogli powiedzieć, że osiągnęliśmy ten cel, że już naprawdę jesteśmy ludźmi miłosiernymi, bo za chwilę coś się wydarzy i zobaczymy, że wcale nie byliśmy miłosiernymi. Nieustannie jednak powinniśmy wyrabiać w sobie wrażliwość miłosierdzia, o co apelował ojciec święty Jan Paweł II i każdego dnia świadczyć dobro ludziom, których Bóg stawia na drodze naszego życia. A wtedy poczujemy się naprawdę szczęśliwi i piękni. Szczęśliwi, bo poznamy, jak bardzo jesteśmy kochani przez Boga, który jest Ojcem Miłosierdzia, i szczęśliwi, bo odkryjemy prawdziwość słów Jezusa, że więcej jest radości w dawaniu, aniżeli w braniu.

Reflektowanie nad pojęciem miłosierdzia nie jest zadaniem akademickim, jakimś jałowym, niepotrzebnym roztrząsaniem tematu, bo tak naprawdę jest to zadanie, które stoi przed każdym. Dlaczego? Bo w zależności od tego, jakie mamy pojęcie miłosierdzia, tak żyjemy. Jeśli mamy właściwe pojęcie miłosierdzia, to ono nas fascynuje swym pięknem i bogactwem. Pociąga do tego, by żyć w jego duchu, a przez to wzrastać w człowieczeństwie i chrześcijańskim powołaniu. Rodzi pragnienie, by stawać się dzieckiem podobnym do Ojca Niebieskiego, bo do Niego możemy być podobni tylko przez miłosierdzie. Nie możemy Go naśladować ani w mądrości, ani we wszechmocy, ani w żadnym innym przymiocie. Po prostu się nie da. Pod jednym względem możemy być tylko podobni do Boga, pod względem miłosierdzia. Właściwe pojęcie miłosierdzia sprawia, że mamy prawdziwy obraz Boga. Bóg nie jest wtedy ani karzącym sędzią, ani ekonomem, obliczającym skrupulatnie cnoty i upadki człowieka, ani nie jest pobłażliwy wobec zła, ani nie przekreśla sprawiedliwości… Bóg jest wtedy po prostu kochającym Ojcem, który zna słabości swoich dzieci i chce im zaradzić. Chce, by Jego dzieci były szczęśliwe teraz i na wieki. Fałszywe pojęcie miłosierdzia nikogo nie pociąga, nie prowadzi do zmiany życia i sprawia, że mamy też zafałszowany obraz Boga. Obraz Boga i pojęcie miłosierdzia wzajemnie od siebie zależą. Można powiedzieć, że pojęcie miłosierdzia w dużej mierze zależy od obrazu Boga. W chrześcijaństwie miłosierdzie ma oblicze Chrystusa, bo On jest – jak napisała św. Faustyna – Wcielonym Miłosierdziem.

Trzeba jeszcze wspomnieć, że miłosierdzie to jest jedyne bogactwo, które ma wartość wieczną. Nic się nie liczy po drugiej stronie życia: ani urzędy, ani tytuły, ani bogactwo materialne… Liczy się tylko miłosierdzie. A do gromadzenia tego bogactwa mamy tysiące okazji każdego dnia, bez względu na wiek, powołanie, status społeczny czy stan zdrowia. Myślę, że okres pandemii koronawirusa otworzył ludziom oczy na piękno i wartość nawet drobnych aktów miłosierdzia, czego na co dzień nie zauważamy. Czytałam komentarze na Facebooku, w których ludzie wyrażali podziw dla odwagi i zwyczajnej posługi osób, które wykonywały proste czynności wobec chorych na Covid, takie jak sprzątanie, mycie i przewijanie, karmienie czy zwykłą obecność przy nich. Siostra Faustyna pisała, że to miłość nadaje wartość nawet najbardziej drobnym i pospolitym czynom. I one są wtedy większe od spektakularnych dzieł spełnianych bez miłości. Wielki gmach – zauważyła – powstaje z małych cegiełek. Dlatego starajmy się odkrywać to piękno i bogactwo miłosierdzia, aby ono kształtowało naszą codzienność. Chciałabym życzyć wszystkim, sobie też, żebyśmy byli ludźmi, którzy mogą swoim imieniem i nazwiskiem podpisać się pod słowami modlitwy św. Siostry Faustyny: Dopomóż mi, Panie, aby moje oczy, moje uszy, mój język, moje ręce, moje nogi, serce – wszystko było miłosierdziem. Abyśmy byli przemienieni w Miłosierdzie. 

Część II spotkania: Pytania >>>​​

 


Biografia

Siostra Elżbieta, Maria Siepak jest profeską wieczystą Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, Prymasowskie Studium Życia Wewnętrznego w Warszawie, studiowała teologię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie. W Zgromadzeniu (od 1984 roku) zajmuje się zgłębianiem życia św. Siostry Faustyny i orędzia Miłosierdzia. W latach 1996-2006 kierowała międzynarodowym Stowarzyszeniem Apostołów Bożego Miłosierdzia „Faustinum”, była dyrektorką Wydawnictwa „Misericordia”, radną generalną Zgromadzenia.  Jest rzecznikiem prasowym Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia i Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach, redaktorem naczelnym kwartalnika „Orędzie Miłosierdzia”, strony internetowej: faustyna.pl., prowadzi dzieło „Koronki za konających” i grupę: Sanktuarium Bożego Miłosierdzia na Facebooku. Jest autorką książek (przetłumaczonych na kilka języków obcych) m.in.: „Błogosławiona Siostra Faustyna Kowalska”, „Życie zwyczajne uczyniła nadzwyczajnym”, „Duchowość św. Siostry Faustyny”, „Nowe Zgromadzenie Siostry Faustyny. Apostolski Ruch Bożego Miłosierdzia”, „Dar Boga dla naszych czasów”, „Sanktuarium Bożego Miłosierdzia”, „Pielgrzymowanie ze św. Siostrą Faustyną”, „Szlak św. Siostry Faustyny”, „Śladami objawień św. Siostry Faustyny Kowalskiej w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach”, „W blasku Bożego Miłosierdzia św. Siostra Faustyna Kowalska”, „Różaniec z Jezusem, Maryją i św. Faustyną” oraz setek artykułów, wywiadów prasowych, radiowych i telewizyjnych, w których popularyzuje życie i misję Apostołki Bożego Miłosierdzia.